Marissa Meyer stworzyła niesamowitą i niebanalną historię o dobrze znanym nam kopciuszku, który tym razem zamiast szklanego pantofelka postanowił zgubić stopę. Naprawdę jestem pod wrażeniem pomysłu autorki na tą książkę. Nie spodziewałam się, że można tak unowocześnić tą historię, jednocześnie tworząc coś oryginalnego i zarazem dobrze nam znanego. „Cinder” to naprawdę wspaniała opowieść, która choć dłużyła mi się trochę na początku to potem nadrobiła to z nawiązką i pochłonęła mnie do takie stopnia,
(...)
iż zaczęłam żałować, że dopiero teraz sięgnęłam po nią. Oczywiście nie jest to tylko zasługą wspaniałego pomysłu autorki, ale również świetnie wykreowanych bohaterów, których nie da się nie polubić. Główna bohaterka to jedna z tych postaci o bardzo silnej osobowości. Dziewczyna pomimo wielu trudności i kłód rzucanych jej pod nogi potrafi zawalczyć o swoje.
„Czy istoty twojego pokroju wiedzą, czym jest miłość? Czy ty w ogóle coś odczuwasz, czy to jedynie kwestia... oprogramowania?” Najfajniejsze jednak w tej książce jest moim zdaniem zakończenie. Marissa Meyer postanowiła nie dawać czytelnikowi typowego, baśniowego happy endu i zamiast niego umieściła w zakończeniu punkt kulminacyjny całej historii, który bez wątpienia zaskoczy czytelnika i okrutnie złamie mu serce. Uważam, że był to rewelacyjny zabieg, ponieważ wzbudza w czytelniku pełną gamę emocji przez co nie może się doczekać dalszego rozwoju wydarzeń.
Jedyną rzeczą, którą mogłabym zarzucić tej książce to przewidywalność. Po kilku początkowych rozdziałach można się spokojnie domyślić kim w rzeczywistości jest główna bohaterka. Co prawda nie rzutuje to zbytnio na całokształt fabuły, jednak fajniej byłoby odkryć to trochę później.
Na sam koniec warto wspomnieć jeszcze o wspaniałej szacie graficznej, którą możemy podziwiać we wznowionym wydaniu „Cinder”. Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Papierowy Księżyc postanowiło tym razem wydać ją w twardej oprawie i to na dodatek z tą piękną, oryginalną okładką, która moim zdaniem idealnie odwzorowuje zawartość książki i niesamowicie cieszy oko każdej sroki okładkowej.
„Łatwiej jest przekonać innych o swojej urodzie, jeśli samemu nie ma się co do niej wątpliwości. Lustra mają jednak nieprzyjemny zwyczaj przekazywania prawdy.” Jeśli kochacie baśnie tak samo jak ja to koniecznie sięgnijcie po pierwszy tom Sagi księżycowej. Marissa Meyer w naprawdę genialny sposób przeniosła dobrze znaną wszystkim opowieść o kopciuszku do magicznego świata fantastyki. Gorąco polecam!
Aleksandra Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Cinder” autorstwa Marissy Meyer.
Szukaj mnie na: [link] [link]
CZEŚĆ! Zapewne w chwili, kiedy niektórzy z was zobaczyli tytuł dzisiejszej recenzji i zorientowali się, że będę wam mówiła o Cinder Marissy Meyer, pomyśleliście sobie: "Boże... znowu to samo! Ile można wiecznie gadać o tej książce?". I powiem wam, że wcale wam się nie dziwię, bo zanim zabrałam się za czytanie pierwszego tomu Sagi księżycowej myślałam dokładnie tak samo. Ale dosłownie parę chwil temu ją skończyłam i czuję,
(...)
że gdybym zrezygnowała z opowiedzenia wam, jakie są moje wrażenia, wyrządziłabym ogromną krzywdę tej historii. Dlaczego? Bo jest genialna i każdy powinien się o niej dowiedzieć!
MOŻE zaczęłam tą recenzję bardzo niecodziennie, ale stwierdziłam, że warto uprzedzić tych, którzy nie chcą już słuchać tych wszystkich ohów i ahów skierowanych właśnie do tej książki. Jednak musicie mi wybaczyć, bo i ja nie będę mogła powstrzymać się przed tym, aby powiedzieć wam, dlaczego uważam Cinder za tak świetną książkę. Ale jeśli jeszcze jakimś cudem znalazła się tutaj osoba, która nie do końca wie, o czym jest ta historia, to teraz postaram się wam ją przedstawić w taki sposób, żeby później nie pozbawić was radości z czytania.
JUŻ na pierwszych stronach powieści poznajemy młodą dziewczynę imieniem Cinder. Bardzo szybko dowiadujemy się, że nasza główna bohaterka jest cyborgiem, czyli połączeniem człowieka z androidem. Dowiadujemy się też, że przez to, jaka Cinder jest, w społeczeństwie w jakim mieszka uważana jest za kogoś gorszego - stworzenie gorszej kategorii. Nie ma praw, należy do swojej opiekunki i tak na prawdę musi robić wszystko, co ona jej każe. Przez to właśnie musi pracować poprzez bycie mechanikiem, aby zarobić na utrzymanie całej swojej "rodziny". I zapewne przez resztę życia Cinder, każdy dzień wyglądałby podobnie, gdyby pewnego razu do jej straganu nie przybył Książę Kai (następca trony Wspólnoty Wschodniej). To od tego spotkania tak na prawdę wszystko się zaczęło - czy zaważy ono na całym życiu dziewczyny? Tego dowiecie się już sięgając po książkę.
STARAŁAM SIĘ podejść do całej historii dość obiektywnie i nie oczekiwać za bardzo jakiś cudów. Może nie zawsze mi się to całkowicie udawało, jednakże myślę, że takie podejście do sytuacji jak najbardziej się sprawdziło. Zmierzam bowiem do tego, że choć ogólnie uważam książkę, za jedną z lepszych, jakie ostatnio miałam przyjemność czytać, to jednak kilka razy miałam chwile zwątpienia i po prostu... troszkę się nudziłam. Takim najbardziej kryzysowym momentem był dla mnie środek książki - moment, w którym Cinder zaczęła więcej czasu spędzać z Kaiem (jeśli można to tak nazwać) i sam moment badań (nie będę zdradzać więcej, żeby komuś czegoś nie zaspojlerować). Chodzi mi o to, że jak dla mnie było to takie miejsce odpoczynku dla czytelnika.Jednak nie do końca mi to odpowiadało, bo powoli zaczynałam myśleć, że może ta książka nie jest takim cudem, jak wszyscy mówią. Ale mogę wam tylko powiedzieć, że dalej akcja na prawdę daje nam popalić.
NIESAMOWICIE spodobał mi się ten pomysł połączenia znanej wszystkim historii Kopciuszka z historią Cinder (czy tylko ja jestem taką umysłową amebą, że zorientowałam się dopiero przy końcu książki, że imię Cinder pochodzi od Cinderella, czyli anglojęzycznego Kopciuszka?). Jednocześnie autorka miała na prawdę spore wyzwanie, bo napisać coś, co nawiązywałoby do tej znanej wszystkim historii w taki sposób, żeby jednak zaciekawić poprzez stworzenie czegoś nowego to na prawdę trudna sprawa. Ktoś napisał na Instagramie, że Marissa Meyer napisała o Kopciuszku, jednocześnie nie kopiując całej historii i ja się z tym w stu procentach zgadzam. Owszem, wykorzystała ona niektóre popularne wątki (na przykład motyw złej macochy i przyrodnich sióstr - a przynajmniej jednej siostry), ale odniosłam wrażenie, że miały one służyć tylko i wyłącznie za fundament do całej historii. Większość stworzyła sama autorka i sądzę, że to właśnie klucz do sukcesu tej historii. Autorka wymyśliła niesamowity świat, tak bardzo różniący się od naszego. Bardzo zaciekawił mnie motyw Księżycowych i liczę, że dalej zostanie on nam o wiele bardziej przedstawiony. Pokazała nam też to, co doskonale widać i w naszych czasach - że niestety człowiek, bądź jakakolwiek istota, różniąca się od stereotypu, jest uważana za gorszą (choć często jest ona kimś znacznie lepszym, bardziej dobrym, niż ten tak zwany stereotyp). Jest to smutne, ale niestety bardzo prawdziwe.
JESZCZE chwilę skupię się tylko na bohaterach, bo tutaj też jest o czym mówić. Wbrew temu, co myślałam na początku, bardzo polubiłam naszą główną bohaterkę. Z początku wydawała mi się być nieco oschła i taka powiedzmy na dystans, ale im bardziej ją poznawałam, tym bardziej wzbudzała ona we mnie swoją sympatię. Wiele razy bardzo jej współczułam i miałam wielką nadzieję, że dalej lepiej jej się w życiu ułoży (pacząc na to, co działo się na końcu książki, nie mam już zielonego pojęcia, co z nią będzie!). Na pewno nie zaskoczę też nikogo, jeśli powiem, że uwielbiam Księcia Kaia! Niesamowicie spodobał mi się jego charakter i z wielkim napięciem czekałam na rozdziały, w których znowu się pojawi. Jak dla mnie wniósł on do całej historii na prawdę wielki powiew świeżości i świetną dawkę humoru. Podobało mi się w nim to, że nie był takim typowym sztywnym dziedzicem tronu, tylko po prostu młodym chłopakiem, który mimo dzierżących na mim obowiązków, starał się zachować w sobie jeszcze ten skrawek normalności.
PRZECHODZĄC już więc do podsumowania (kto dotarł do tego momentu, gratuluję wytrwałości!), myślę, że nie muszę już więcej dodawać, że na prawdę bardzo mocno spodobała mi się Cinder. Historia niesamowicie mocno mnie wciągnęła, bohaterowie sprawili, że ich pokochałam, a styl autorki niesamowicie mnie zaciekawił i sprawił, że całość czytało mi się niesamowicie dobrze. Oczywiście z wielką niecierpliwością czekam na dalsze tomy serii (już poluję, kiedy będę mogła zamówić sobie kolejny tom) - w Cinder wydarzyło się tyle, że nie mam pojęcia, jak ja wytrwam do końca marca!
„Czy istoty twojego pokroju wiedzą, czym jest miłość? Czy ty w ogóle coś odczuwasz, czy to jedynie kwestia... oprogramowania?” Najfajniejsze jednak w tej książce jest moim zdaniem zakończenie. Marissa Meyer postanowiła nie dawać czytelnikowi typowego, baśniowego happy endu i zamiast niego umieściła w zakończeniu punkt kulminacyjny całej historii, który bez wątpienia zaskoczy czytelnika i okrutnie złamie mu serce. Uważam, że był to rewelacyjny zabieg, ponieważ wzbudza w czytelniku pełną gamę emocji przez co nie może się doczekać dalszego rozwoju wydarzeń.
Jedyną rzeczą, którą mogłabym zarzucić tej książce to przewidywalność. Po kilku początkowych rozdziałach można się spokojnie domyślić kim w rzeczywistości jest główna bohaterka. Co prawda nie rzutuje to zbytnio na całokształt fabuły, jednak fajniej byłoby odkryć to trochę później.
Na sam koniec warto wspomnieć jeszcze o wspaniałej szacie graficznej, którą możemy podziwiać we wznowionym wydaniu „Cinder”. Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Papierowy Księżyc postanowiło tym razem wydać ją w twardej oprawie i to na dodatek z tą piękną, oryginalną okładką, która moim zdaniem idealnie odwzorowuje zawartość książki i niesamowicie cieszy oko każdej sroki okładkowej.
„Łatwiej jest przekonać innych o swojej urodzie, jeśli samemu nie ma się co do niej wątpliwości. Lustra mają jednak nieprzyjemny zwyczaj przekazywania prawdy.” Jeśli kochacie baśnie tak samo jak ja to koniecznie sięgnijcie po pierwszy tom Sagi księżycowej. Marissa Meyer w naprawdę genialny sposób przeniosła dobrze znaną wszystkim opowieść o kopciuszku do magicznego świata fantastyki. Gorąco polecam!
Aleksandra Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Cinder” autorstwa Marissy Meyer.
Szukaj mnie na: [link] [link]
MOŻE zaczęłam tą recenzję bardzo niecodziennie, ale stwierdziłam, że warto uprzedzić tych, którzy nie chcą już słuchać tych wszystkich ohów i ahów skierowanych właśnie do tej książki. Jednak musicie mi wybaczyć, bo i ja nie będę mogła powstrzymać się przed tym, aby powiedzieć wam, dlaczego uważam Cinder za tak świetną książkę. Ale jeśli jeszcze jakimś cudem znalazła się tutaj osoba, która nie do końca wie, o czym jest ta historia, to teraz postaram się wam ją przedstawić w taki sposób, żeby później nie pozbawić was radości z czytania.
JUŻ na pierwszych stronach powieści poznajemy młodą dziewczynę imieniem Cinder. Bardzo szybko dowiadujemy się, że nasza główna bohaterka jest cyborgiem, czyli połączeniem człowieka z androidem. Dowiadujemy się też, że przez to, jaka Cinder jest, w społeczeństwie w jakim mieszka uważana jest za kogoś gorszego - stworzenie gorszej kategorii. Nie ma praw, należy do swojej opiekunki i tak na prawdę musi robić wszystko, co ona jej każe. Przez to właśnie musi pracować poprzez bycie mechanikiem, aby zarobić na utrzymanie całej swojej "rodziny". I zapewne przez resztę życia Cinder, każdy dzień wyglądałby podobnie, gdyby pewnego razu do jej straganu nie przybył Książę Kai (następca trony Wspólnoty Wschodniej). To od tego spotkania tak na prawdę wszystko się zaczęło - czy zaważy ono na całym życiu dziewczyny? Tego dowiecie się już sięgając po książkę.
STARAŁAM SIĘ podejść do całej historii dość obiektywnie i nie oczekiwać za bardzo jakiś cudów. Może nie zawsze mi się to całkowicie udawało, jednakże myślę, że takie podejście do sytuacji jak najbardziej się sprawdziło. Zmierzam bowiem do tego, że choć ogólnie uważam książkę, za jedną z lepszych, jakie ostatnio miałam przyjemność czytać, to jednak kilka razy miałam chwile zwątpienia i po prostu... troszkę się nudziłam. Takim najbardziej kryzysowym momentem był dla mnie środek książki - moment, w którym Cinder zaczęła więcej czasu spędzać z Kaiem (jeśli można to tak nazwać) i sam moment badań (nie będę zdradzać więcej, żeby komuś czegoś nie zaspojlerować). Chodzi mi o to, że jak dla mnie było to takie miejsce odpoczynku dla czytelnika.Jednak nie do końca mi to odpowiadało, bo powoli zaczynałam myśleć, że może ta książka nie jest takim cudem, jak wszyscy mówią. Ale mogę wam tylko powiedzieć, że dalej akcja na prawdę daje nam popalić.
NIESAMOWICIE spodobał mi się ten pomysł połączenia znanej wszystkim historii Kopciuszka z historią Cinder (czy tylko ja jestem taką umysłową amebą, że zorientowałam się dopiero przy końcu książki, że imię Cinder pochodzi od Cinderella, czyli anglojęzycznego Kopciuszka?). Jednocześnie autorka miała na prawdę spore wyzwanie, bo napisać coś, co nawiązywałoby do tej znanej wszystkim historii w taki sposób, żeby jednak zaciekawić poprzez stworzenie czegoś nowego to na prawdę trudna sprawa. Ktoś napisał na Instagramie, że Marissa Meyer napisała o Kopciuszku, jednocześnie nie kopiując całej historii i ja się z tym w stu procentach zgadzam. Owszem, wykorzystała ona niektóre popularne wątki (na przykład motyw złej macochy i przyrodnich sióstr - a przynajmniej jednej siostry), ale odniosłam wrażenie, że miały one służyć tylko i wyłącznie za fundament do całej historii. Większość stworzyła sama autorka i sądzę, że to właśnie klucz do sukcesu tej historii. Autorka wymyśliła niesamowity świat, tak bardzo różniący się od naszego. Bardzo zaciekawił mnie motyw Księżycowych i liczę, że dalej zostanie on nam o wiele bardziej przedstawiony. Pokazała nam też to, co doskonale widać i w naszych czasach - że niestety człowiek, bądź jakakolwiek istota, różniąca się od stereotypu, jest uważana za gorszą (choć często jest ona kimś znacznie lepszym, bardziej dobrym, niż ten tak zwany stereotyp). Jest to smutne, ale niestety bardzo prawdziwe.
JESZCZE chwilę skupię się tylko na bohaterach, bo tutaj też jest o czym mówić. Wbrew temu, co myślałam na początku, bardzo polubiłam naszą główną bohaterkę. Z początku wydawała mi się być nieco oschła i taka powiedzmy na dystans, ale im bardziej ją poznawałam, tym bardziej wzbudzała ona we mnie swoją sympatię. Wiele razy bardzo jej współczułam i miałam wielką nadzieję, że dalej lepiej jej się w życiu ułoży (pacząc na to, co działo się na końcu książki, nie mam już zielonego pojęcia, co z nią będzie!). Na pewno nie zaskoczę też nikogo, jeśli powiem, że uwielbiam Księcia Kaia! Niesamowicie spodobał mi się jego charakter i z wielkim napięciem czekałam na rozdziały, w których znowu się pojawi. Jak dla mnie wniósł on do całej historii na prawdę wielki powiew świeżości i świetną dawkę humoru. Podobało mi się w nim to, że nie był takim typowym sztywnym dziedzicem tronu, tylko po prostu młodym chłopakiem, który mimo dzierżących na mim obowiązków, starał się zachować w sobie jeszcze ten skrawek normalności.
PRZECHODZĄC już więc do podsumowania (kto dotarł do tego momentu, gratuluję wytrwałości!), myślę, że nie muszę już więcej dodawać, że na prawdę bardzo mocno spodobała mi się Cinder. Historia niesamowicie mocno mnie wciągnęła, bohaterowie sprawili, że ich pokochałam, a styl autorki niesamowicie mnie zaciekawił i sprawił, że całość czytało mi się niesamowicie dobrze. Oczywiście z wielką niecierpliwością czekam na dalsze tomy serii (już poluję, kiedy będę mogła zamówić sobie kolejny tom) - w Cinder wydarzyło się tyle, że nie mam pojęcia, jak ja wytrwam do końca marca!